25.10.2016

Nauczyciele też się uczą...

    W tym roku szkolnym przystąpiliśmy jako szkoła do projektu Erasmus+ Mobilność Szkolnej Kadry Edukacyjnej. W ramach tego programu 6 nauczycieli liceum weźmie udział w kursach językowych i metodycznych w różnych krajach europejskich. Zanim jednak wyruszymy w świat, dwie panie profesorki udały się do Warszawy na szkolenie, aby dowiedzieć się, jak prawidłowo dysponować środkami programu.

    Nasz projekt „Nauczyciel na miarę europejską - szansą dla ucznia z małej miejscowości” uzyskał dofinansowanie z programu operacyjnego POWER. Dzięki temu nauczyciele języków obcych będą mogli wziąć udział w kursach metodycznych zagranicą, natomiast trzech innych nauczycieli skorzysta z kursów językowych. Relacje z odbytych kursów będą na bieżąco umieszczane na naszej stronie. Koordynatorem projektu jest prof. Elżbieta Wójcik.

Fotorelacja.

18.06.2017

Dwa tygodnie z niemieckim za pan brat


     Na naukę nigdy nie jest za późno...  Dzięki  przystąpieniu naszej szkoły do projektu z funduszy europejskich „Nauczyciel na miarę europejską  - szansą dla ucznia z małej miejscowości” miałem okazję przebywać przez dwa tygodnie (od 4 do 16 czerwca) w jednym z najcieplejszych miejsc w Niemczech, czyli we Freiburgu Bryzgowijskim. Czas spędzony w murach Sprachschule zum Ehrstein był dla mnie wędrówką w głęboką przeszłość, kiedy na studiach chodziło się na lektorat z języka niemieckiego. Mała grupa uczestników, którą stanowili młodzi ludzie z Francji, Rumunii i Syrii oraz świetnie prowadzone zajęcia przez panią Carmen Fuchs pozwalały na szybkie odświeżenie słownictwa i gramatycznych reguł.

    Mieszkanie w gościnnych progach pani Kathrin Ziesler oraz sąsiedztwo z sympatycznym studentem z Korei Południowej, Sam Jinem sprawiły, że miałem okazję rozmawiania  nie tylko po niemiecku, ale także po... angielsku.

    Freiburg okazał się bardzo przyjaznym, starym, ale także nowoczesnym miastem, którego mieszkańcy żyją bardzo ekologicznie. Nie zgodzili się kiedyś na budowę elektrowni atomowej i teraz są przykładem dla innych, jak można wykorzystywać energię słoneczną (ogniwa fotowoltaiczne, które generują prąd, instalowane są wszędzie także na budynkami użyteczności publicznej). Rowery oraz gęsta sieć ścieżek umożliwiają zdrowy i szybki sposób poruszania się po mieście i okolicy. Widziałem także sklep, w którym towary sprzedawane są bez opakowań. Klienci przychodzą z własnymi.

Do miłych wspomnień dodać należy jednodniową wycieczkę do pobliskiej Bazylei czy nad Titisee.

Alles ist vorbei. Ale piękne wspomnienia pozostają.

Andrzej Schabowski

Fotorelacja.

Druga odsłona Projektu Power SE

 

22.10.2017

Wiedeńskie reminiscencje...

    Jeśli chcesz dowiedzieć się, co to znaczy: wsiąść do tramwaju nr 71, co to są Paradeiser, i dlaczego nie wolno do kelnera w Cafe Central zawołać: Kellner!, musisz koniecznie pojechać do Wiednia! 

    Na te i inne pytania znalazłam odpowiedzi podczas mojego pobytu na kursie metodycznym dla nauczycieli języka niemieckiego, który odbywał się w wiedeńskiej szkole językowej ActiLingua. Jako kolejna uczestniczka Projektu POWER SE, który realizujemy w naszym Liceum od 2016 roku, miałam możliwość nie tylko uczestniczenia w zajęciach, ale także poznania Wiednia oraz życia jego mieszkańców. 
Podczas dwutygodniowego pobytu uczestniczyłam w codziennych zajęciach wspólnie z nauczycielkami z Danii, Norwegii, Węgier i Polski. Popołudnia i wieczory spędzałyśmy na poznawaniu historii miasta i kraju, jego mieszkańców oraz zwyczajów i tradycji. 
    Wbrew moim wyobrażeniom okazało się, że Austriacy, to bardzo konserwatywny naród, a Wiedeńczycy wciąż z rozrzewnieniem wspominają czasy Franciszka Józefa… Duch Sisi unosi się nad miastem i ciężko znaleźć miejsce, które nie byłoby w jakiś sposób związane z jego cesarską przeszłością. 
    Wydawało się, że dwa tygodnie, to bardzo dużo czasu, by poznać Wiedeń wzdłuż i wszerz, jednak udało mi się zwiedzić zaledwie cząstkę ważnych dla tego miasta obiektów. 
Najważniejszą jednak sprawą była możliwość uczestniczenia w prawdziwym życiu, które dalece odbiega od wyreżyserowanych scenek dialogowych w podręcznikach do języka niemieckiego. Obsługa różnego typu automatów, wizyta w kinie, operze, restauracji, zakupy w sklepie, poruszanie się metrem, tramwajem, kolejką, okazało się niezłym wyzwaniem dla kogoś, kto większość dni w roku spędza na trasie Szczawnica - Krościenko Liceum i z powrotem… 
    Na szczęście udało mi się nie zgubić w wielkim mieście a kurs ukończyć z certyfikatem. Przy okazji zwiedziłam niezliczoną liczbę muzeów, wystaw i obiektów, których piękno zapiera dech w piersiach, i do których ma się ochotę wracać nieustannie. 
W Wiedniu przypomniałam sobie smak Sturmu - młodego wina, które w październiku staje się niemal obowiązkowym codziennym napojem Wiedeńczyków, Wiener Schnitzel zastępował mi naszego schabowego, a Sacher Torte tradycyjny szarlotkowy, restauracyjny, polski deser. A do tego wszystkiego dochodził codzienny melanż. Tylko nie myślcie, że chodziło o zabawę. Wiedeński Melange, (czytaj - melanż), to najbardziej powszechny rodzaj kawy pitej przez Wiedeńczyków. Zresztą Austria, to kraj europejski, w którym można delektować się chyba największą ilością różnorodnie serwowanej kawy. Pobyt w kawiarni Wiedeńczycy traktują, jak pobyt w domu, toteż wiedeńskie kawiarnie mają bardzo ciepły wystrój i często nazywają się Kaffeehaus, czyli dom kawy… Jeśli już jesteśmy przy tym temacie, to należy dodać, że Wiedeńczycy uwielbiają przesiadywać w restauracjach. Do późnych godzin nocnych są one pełne ludzi, a na jednej ulicy potrafi być kilka, czasami kilkanaście lokali. W drugiej połowie października, zgodnie z tradycję, wiedeńskie restauracje serwuję gęsinę, prześcigając się w pomysłach na jej przyrządzanie.
    Pobyt za granicą, to najlepsza szkoła języka. Jeśli byłoby to możliwe, chętnie zabrałabym wszystkich moich uczniów do takiej szkoły językowej. Myślę, że wtedy niemiecki nie byłby taki nudny…

Elżbieta Wójcik, koordynator Projektu Power SE

Fotorelacja.

22.11.2017

 Éire  - moja przygoda w Gaeilge scoil

No cóż, wysłali mnie do szkoły więc trzeba było sobie przypomnieć jak to jest po drugiej stronie tablicy. Założyłam tornister na plecy, kupiłam miesięczny i…

Dzień pierwszy.
- Cad is anim duit?
- Anna is aim dom.

    Coooo? Nic nie rozumiem. O czym on mówi? Tak właśnie miało być. Tak czuje się uczeń przychodząc na lekcję, która jest dla niego totalną niewiadomą. Język irlandzki to nawet w przybliżeniu nie angielski. Jego historia, tak jak historia tego ciekawego kraju sięga Celtów – moja historia ze szkołą właśnie się zaczęła.

Jak to na lekcji
    Phrasal verbs… czasowniki modalne… nuda – znowu gramatyka!!! Jakieś ćwiczonka, powtóreczka, teścik. Ale każdy nauczyciel to też człowiek. Nie ma opcji, żeby nie dał się wyciągnąć na jakąś pogawędkę, zwłaszcza jeśli jest pasjonatem Gaelic football, na którego punkcie Dublińczycy mają fioła. 

    Podobnie hurling, zupełnie nieznana w Polsce gra, wzbudza w Irlandii niesamowite emocje. To sport zespołowy, w którym gracze używają kijów i piłek, uważana za najszybszy z zespołowych gier świata. Tak popularna, że dzieci na wf chodzą z kijami.
Przerwy
Nie ma sklepiku: C, ale Uff…można wychodzić. Śniadanko w parku albo lunch w pubie. Irlandczycy kochają dobre jedzenie i pintę Guinnessa. Centrum życia w Dublinie to dzielnica Temple Bar: sieć uliczek pełnych pracowni artystycznych, galerii, apartamentów, sklepów z odzieżą i muzyką, restauracji, pubów i kawiarń. Nazwa pochodzi od nazwiska Williama Temple'a, XVII-wiecznego rektora Trinity College, którego dom rodzinny stał kiedyś w tym miejscu. W Temple Bar trzeba się pokręcić. Najbardziej interesujące punkty skupiają się wokół dwóch nowych placów: Temple Bar Square i Meeting House Square. Tuż obok pierwszego z wymienionych placów znajduje się Merchant's Arch - wiodący na nabrzeże i na Ha'penny Bridge. Mostek nazwą nawiązuje do półpensowego myta, jakie na nim kiedyś pobierano. Żeliwna piesza kładka przerzucona przez rzekę Liffey stała się jednym z "żelaznych" symboli miasta. Po północnej stronie mostku ustawiono jedna z dublińskich ławek, na których siedzą rzeźby. Na tutejszej ławce "przysiadły" dwie kobiety z torbami pełnymi zakupów, a dublińczycy jak to u nich w zwyczaju przezwali je: the Hags with the Bags ("jędze z torbami"). 
Dalsza trasa z Temple Bar Square do Meeting House Square biegnie przez Temple Lane South, gdzie fani muzyki mogą zachwycić się Wall of Fame Dublin, która przedstawia na ścianie kamienicy sławy pokroju U2 czy Sinead O'Connor. 
W Temple Bar funkcjonuje też najstarszy w Dublinie teatr z 1662 roku: Smoky Alley Theatre. Nie ukrywam, że dużym szczęściem było zdobycie miejscówki na odbywający się tam akurat największy festiwal teatralny w Irlandii. 
Wycieczki

    Do więzienia…chce jechać moja klasa. Do więzienia wzięli nas na pierwszą szkolną wycieczkę. Kilmainham Gaol, zbudowane w 1789 roku jako Panopticon, którego niezwykłość miała polegać na tym, że jego konstrukcja umożliwiałaby więziennym strażnikom obserwowanie więźniów tak, by nie wiedzieli, czy i kiedy są obserwowani. Historia Irlandii bliska jest Polakom ze względu na ciągłą walkę wyzwoleńczą. Kilmainham Gaol jest dla Irlandczyków jej symbolem – tu stracono przywódców Powstania Wielkanocnego. 
Więzienie posłużyło jako sceneria wielu filmom, w tym W imię ojca, Michael Collins, Święci z Bostonu, Wiatr buszujący w jęczmieniu.

Lekcja historii – lekcja pokory.
Mój kolejny wypad to wycieczka do Belfastu. Niecodzienne spotkanie z codzienną rzeczywistością Irlandii Północnej. Oprowadzani przez miejscowych taksówkarzy (Dam szóstkę temu kto zrozumie ten akcent!!!) odwiedzaliśmy miejsca jeszcze palące od niezabliźnionych ran. Głównymi przyczynami konfliktu w Irlandii Północnej była chęć zjednoczenia należącej do Wielkiej Brytanii prowincji z niepodległą Republiką Irlandii przez irlandzkich nacjonalistów i republikanów (głównie katolików), przy jednoczesnym dążeniu unionistów (głównie protestantów) do pozostania w granicach Zjednoczonego Królestwa. W ciągu trwającego trzy dekady konfliktu zginęło ponad 3500 osób – 1854 cywilów, 1123 członków sił bezpieczeństwa. Nie do uwierzenia, ale w Europie istnieje jeszcze mur oddzielający dzielnicę katolików jak kiedyś Warszawskie getto zamykany na noc o godzinie 19.
Zaklęcia dla szczęścia?
Kto nie ma swojego rytuału przed klasówką, albo nie wierzy w czarnego kota? No cóż, w tak katolickim kraju jak Irlandia jest jednak miejsce na niewiarygodne zabobony.
Leprechaun (czytaj Leprikon) to zamieszkujący Irlandię rodzaj skrzata. Leprechauny znają miejsca, w których zakopane są skarby, jakimi często są gliniane naczynia wypełnione złotem. Jeżeli jeden z nich zostanie złapany to zdradzi to miejsce, ale kosztowności nie odda łatwo, skąd wzięło się powiedzenie, że skarb leprechauna leży „po drugiej stronie tęczy” - czyli jest nie do zdobycia. 
    W Irlandii wiara we wróżki wydaje się być nadal żywa, są tacy co uważają, że niektóre krzewy oraz małe drzewa są domami wróżek. Nazwa wróżka wywodzi się od losu i przeznaczenia. To z łacińskiego fatum, fati bierze swój początek starofrancuska feie, fee co z kolei prowadzi do powstania staroangielskiej nazwy fairy. Jeżeli ktoś spróbuje ściąć takie drzewo lub go uszkodzi, to spotka go nieszczęście. Zdarzyło się że drzewo Fairy Tree spowodowało zmianę planów budowy autrostrady. 
Wagary?
    Minęły dwa tygodnie, na przemian kąpane w deszczu i suszone w ciepłym wietrze. Z walizką cięższą o 4 kg wróciłam z moich szkolnych wagarów do rzeczywistości. Czego nauczyła mnie irlandzka szkoła? Jak łatwo zapomina się, że po drugiej stronie tablicy bywa strasznie, czasem nudno, ale może być zabawnie i ciekawie jeśli tylko nauczyciel i uczeń starają się nadawać na tych samych falach.

Anna Dudek, nauczyciel języka angielskiego

Fotorelacja.

Projekt Power Se - odsłona czwarta

 

27.11.2017

„Travelling broadens the mind” - kurs metodyczny z j. angielskiego na... Malcie

... to motto stosuję w życiu prywatnym oraz w motywowaniu moich uczniów do nauki języków obcych, a szczególnie języka angielskiego.

    Mój pobyt na Malcie był dla mnie poszerzaniem horyzontów (umysłu – mind), ale przede wszystkim był to bardzo ciekawy i intensywny kurs metodologiczny Methodology Revisited, Revitalised & Re-energised. Spotkałam tam wartościowych ludzi, głównie nauczycieli angielskiego z Malty, Anglii, Włoch, Czech, Niemiec, Szwajcarii, Estonii oraz z Polski.


    Zajęcia odbywały się codziennie od 9.00 do 15.00 i były na bardzo wysokim poziomie językowym i metodycznym. Malta zresztą słynie z najlepszych szkół językowych.


Po zajęciach oraz w weekendy był czas, aby głębiej poznać bogate dziedzictwo kulturowe tego wspaniałego acz maleńkiego kraju. Malta miała ogromnie burzliwą i długą historię podbojów ze względu na położenie geograficzne tych maleńkich wysp na Morzu Śródziemnym. Widać to wszędzie na Malcie-forty, cytadele, fortyfikacje oraz wąziutkie uliczki w starej Mdinie - pierwszej stolicy państwa. Obecna stolica, Valetta, była doszczętnie zniszczona w czasie II wojny światowej, podobnie jak nasza Warszawa.
    Obecnie Malta, która ma dwa języki urzędowe: maltański i angielski kwitnie turystycznie, gdyż oprócz zabytków ma przepiękne piaszczyste i skaliste plaże oraz liczne groty m. in. Blue Lagoon i Blue Grotto z krystalicznie czystą wodą.

    Maltańczycy są serdeczni i gościnni, czego doświadczyłam mieszkając u Rodziny Josette i Patricka - emerytowanych nauczycieli. Wybrałam ten rodzaj zakwaterowania a nie hotel, bo dzięki temu mogłam bliżej poznać kulturę, zwyczaje i kuchnię maltańską.
Serdecznie polecam ten ciekawy i urokliwy zakątek Ziemi.

Grażyna Marek Singh

Fotorelacja.

Projekt Power Se - odsłona piąta

 

24.01.2018

Irlandzkie wspomnienia

    Chłodny, mglisty poranek 4 listopada to początek mojej zagranicznej wyprawy za wiedzą. To początek przygody z Irlandią i językiem angielskim. Podróż była wyzwaniem logistycznym, ale wieczorem udało się dotrzeć do celu podróży - Cork. Właściciele domu, w którym zamieszkałem, Ted & Georgina, okazali się bardzo sympatycznymi osobami, wykazującymi się dużym zrozumieniem dla mojej nikłej znajomości języka. Wieczorem w ramach aklimatyzacji wybrałem się do centrum Cork, w celu wyznaczenia trasy do szkoły. Noc w nowym miejscu minęła szybko. Poranek okazał się zwyczajny jak na Irlandię, a więc deszczowy. Jednak nie przeszkodziło mi to w wybraniu się na pierwszą wycieczkę poza miasto. Dzień wolny od zajęć trzeba było wykorzystać jak najlepiej. Wybór padł na małą, malowniczą miejscowość obok Cork – Blarney. Zwiedziłem średniowieczny zamek w mieście Blarney, wzniesiony w 1446 roku. Popularna atrakcja turystyczna, głównie ze względu na tzw. Kamień z Blarney. Legenda głosi, że ten, kto go pocałuje, uzyska dar elokwencji i przekonywania. Niestety nie udało mi się go pocałować, ponieważ nie lubię zwisać głowa w dół. Wokół zamku rozpościera się fantastyczny ogród z bardzo bogatą kolekcją drzew iglastych. Tak minął pierwszy dzień.

    Następnego dnia wstałem bardzo wcześnie, nie mogłem spać – to zapewne ze względu na emocje. Dojechałem w 25 minut autobusem do centrum miasta nad rzeką Lee (kilka tygodni wcześniej wylała zalewając całe centrum). Dotarłem na miejsce do mojej szkoły - Active Centre of English Training. Dziwne uczucie – codziennie chodzę do szkoły, ale nie jako uczeń. Na wstępie test no i przydział do grupy – A1. Już po kilku minutach uświadomiłem sobie, że łatwo nie będzie. Po godzinie chciałem uciec, a po zajęciach byłem przekonany, że już tu nie wrócę. Pierwsze zakupy, spacer, w deszczu, po centrum Cork przywróciły mi wiarę w siebie. Przecież coś tam „spikam”. Wiara w siebie przyda się, ponieważ czeka mnie jeszcze wieczorna praca – zadanie domowe. No i bardzo szybko okazało się że bez pomocy się nie obejdzie. Pierwszy dzień nauki a ja już potrzebuję pomocy. Dobrze, że mogłem liczyć na wyrozumiałość i przychylność mojej korepetytorki. W tym miejscy jej dziękuję, bo wiem, że byłem sporym wyzwaniem. Kolejne dni nauki to wzloty i upadki. Jednak nie poddawałem się. Również mój nauczyciel Finbarry nie podawał się (nie zazdroszczę mu). W grupie wspieraliśmy się, pomimo ograniczeń komunikacyjnych i znacznych różnic: Juan Pablo (zwany JP Bond) z Boliwii zamieszkujący w Barcelonie, Barbara z Brazylii, Tana również z Brazylii mieszkająca w Anglii i dwie Włoszki – Carola i Camilla. Przy tak zgranej paczce różnice językowe okazały się najmniejszą przeszkodą. Wspólne popołudnia: zwiedzanie miasta, spacery, posiłki okazały się prawdziwą szkołą języka i życia na obczyźnie. W pierwszym tygodniu skupiłem się na zwiedzaniu samego Cork: Muzeum Miejskie, Planetarium - Blackrock Castle, Uniwersytet, Katedra Saint Fin Barre's, Katedra Mary & St. Anne, Muzeum Cork City Gaol, targ miejski oraz piękne uliczki Centrum Cork. Oczywiście nie zaniedbywałem nauki, o czym może świadczyć, nad wyraz satysfakcjonująco, zdany test po pierwszym tygodniu.


   

    Weekend to czas intensywnych wycieczek. W Saturday wybrałem się JP na całodzienną wyprawę nad morze, a właściwie nad ocean – Atlantycki, do malowniczego i kolorowego miasteczka Kinsale. Małe portowe miasteczko jest przesiąknięte historią. W 1601 roku w okolicy rozegrała się Bitwa pod Kinsale pomiędzy wojskami irlandzko-hiszpańskimi oraz brytyjskimi. Do dnia dzisiejszego doskonale zachował się Fort Charles oraz po drugiej stronie zatoki mniej efektowny Fort James. Po posiłku w miejscowym pubie powrót do Cork, ponieważ nazajutrz do przejechania mieliśmy 200 km. Wraz z wschodem słońca (które wyjątkowo utrzymało się przez cały dzień) rozpoczęliśmy wyprawę do Aillte an Mhothair. To był strzał w dziesiątkę. Główna atrakcja Irlandii w pełni zasługuje na to miano. Klifowe wybrzeże na całej długości robi niesamowite wrażenie. Być w Irlandii i tego nie zobaczyć to grzech… Następnie jeszcze kilkakrotnie zatrzymywaliśmy się na wybrzeżu podziwiając różnorodność krajobrazu. Na koniec jeszcze zwiedzanie miasta Blarney z średniowiecznym zamkiem. Miejsca, w których zatrzymywaliśmy się były piękne, ale i trasa dostarczała wiele przyjemności. Specyficzny krajobraz, architektura.
    Drugi tydzień rozpoczął się deszczowo, czyli jak na Irlandię normalnie. To tydzień intensywnej nauki. No i intensywnego myślenia o domu. Emigracja to musi być straszna rzecz. Dzięki nowym znajomym z grupy łatwiej było znieść rozłąkę. Wieczorne wyprawy do centrum Cork, wspólne oglądanie meczy piłki nożnej (niestety Irlandia nie zakwalifikowała się do Mistrzostw Świata) oraz sportu narodowego Irlandii hurling w pubie. Teraz, z perspektywy czasu nie wiem, jak to robiliśmy, że dogadywaliśmy się na wiele tematów: szkolnictwo, historia, polityka, sport a nawet systemy emerytalne w naszych krajach. To pewno kwestia tego, że jak się chce, to zawsze się uda dogadać. 16 listopada to dzień ostatecznej próby – egzamin końcowy – część pisemna i ustna. Wynik satysfakcjonujący, certyfikat zdobyty.


    Ostatni dzień w Irlandii to jeszcze krótkie zwiedzanie Dublina, skąd zaplanowałem wylot do kraju. Kilka godzi na takie miasto to zapewne za krótko. Jest powód, aby tu jeszcze powrócić. W godzinach wieczornych wylądowałem we Wrocławiu. Dobrze być w kraju. Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej.

Robert Dębski, dyrektor LO

Fotorelacja.

Projekt Power Se relacja szósta i ostatnia

 

7.02.2018

Edukacyjna wyprawa z Krościenka do Cork

   Przygodę czas zacząć, tak właśnie traktowałem swój wyjazd do Irlandii. Cel: nauka języka angielskiego, zobaczenie kraju, poznanie kultury i ciekawych ludzi. Irlandia, miejsce w którym będę po raz pierwszy. I tak, 18. listopada dotarłem do Wrocławia skąd lot liniami Ryanair do miejscowości Cork. W Irlandii wylądowałem po 3 godzinnym pobycie w powietrzu. Na lotnisku czekał na mnie Ted - gospodarz, u którego miałem mieszkać. Ted i jego małżonka Georgina okazali się bardzo sympatycznymi i przyjacielskimi ludźmi. Przez cały pobyt dbali o mnie oraz się opiekowali. Byli przede wszystkim wyrozumiali dla mnie i mojej znikomej wiedzy językowej. 

    Zajęcia w szkole Active Centre of English Training rozpocząłem 20. listopada. Po teście diagnozującym zostałem przydzielony do grupy na poziomie A2/B1. Klasa liczyła 5 uczniów: Barbara i Tana z Brazylii, Juan Pablo z Boliwii oraz Carola i Camilla z Włoch, no i oczywiście ja. Pierwsza myśl: nie ma żadnego Polaka, no ale przecież mam Translator w telefonie, jakoś to będzie. Nauczyciel o imieniu Finbarr swoją pracę wykonywał świetnie. Jeśli jakiegoś zagadnienia nie mogliśmy zrozumieć słownie to gestykulacja oraz rysunki na tablicy nigdy nie zawodziły. O ile pierwszego dnia starałem się słuchać i odpowiadać w miarę możliwości, to od drugiego dnia pojawiły się schody. Gdyby nie wspomniany wcześniej Translator, byłoby ciężko ogarnąć i zrozumieć, co do mnie mówi nauczyciel.

 


    I tak dzień po dniu nastał piątek, czyli czas na napisanie testu. I wtedy poczułem się jak uczeń nieprzygotowany do sprawdzianu. Podszedłem do niego na luzie, myśląc, że przecież muszę go zdać. No i od czego znowu mam Translator? Godzinny test napisałem. Jakież było moje zdziwienie, gdy nauczyciel poprosił mnie na rozmowę i powiedział, że uzyskałem ponad 50% dobrych odpowiedzi. Tak pozytywna myśl oraz zbliżający się weekend napawały mnie bardzo optymistycznie. Drugi tydzień nauki przeleciał jeszcze szybciej. W sumie test końcowy poszedł mi troszkę gorzej niż pierwszy, ale i tak byłem z siebie dumny. Przez dwa tygodnie nauczyłem się posługiwać trzema czasami. Efekt całkiem dobry.

 


   

    Oprócz codziennej nauki oraz odrabiania zadań domowych było również życie towarzyskie. Ze znajomymi z mojej grupy wybieraliśmy się w różne miejsca Cork oraz okolicy. Najważniejsze z nich to: zamek oraz ogrody w Blarney, Muzeum Miejskie, Muzeum Cork City Gaol, Planetarium Blackrock Castle, Katedra Saint Fin Barre's, Katedra Mary & St. Anne. Ciekawie wyglądał targ miejski oraz uliczki w centrum Cork.
    Z Irlandii, oprócz wiedzy językowej, wywiozłem przesympatyczne podejście Irlandczyków do drugiej osoby. Nie dziwię się, że jest to kraj tak często wybierany przez naszych rodaków w celach zarobkowych. Ja jednak ze względu na pogodę nie zamieniłbym Krościenka na Cork.

Jacek Dusik, nauczyciel informatyki i wf